Cóż za tortura!
Miasto. Z dala od natury, niewielkie parki będące jeno karykaturą prawdziwych lesistych połaci, wieżowce i samochody trujące powietrze swymi spalinami. Kto by pomyślał, że on, który większość swojego życia przeżył w miejscach, w których drzewo rośnie na drzewie kiedykolwiek będzie zmuszony dusić się w tej... cywilizacji? Był staromodny, nawet jak na wilkołaka.
Tym bardziej nie chciał wątpliwych luksusów oferowanych przez współczesny świat. Jego mieszkanie znajdujące się w którymś z bloków było niewielkie, składało się z pięciu pomieszczeń, wszystkich pomalowanych w odcieniach jasnej zieleni; wyjątkami była łazienka i kuchnia wykładane jasnoniebieskimi kafelkami.
Za drzwiami wejściowymi znajdował się korytarz, z którego można było wejść do każdego z pozostałych pomieszczeń, przechodząc z jednego pokoju do drugiego również należało na niego wyjść. Znajdował się tam czarny, staromodny wieszak i komoda na cieplejszą odzież i obuwie. Pierwsze drzwi od prawej prowadziły do łazienki, która, jak wcześniej zostało wspomniane, wyłożona była niebieskimi kafelkami. Co w łazience? To, co w niej być powinno: prysznic, umywalka, kilka szafek pełnych środków medycznych (środki pielęgnacji schodziły na drugi, a może i trzeci plan; oprócz maszynki do golenia i jakiegoś tam dezodorantu czy dwóch, ewentualnie pasty do zębów niewiele tam było... Jednak po co wilkołakowi taki inwentarz?), klozet... Intymne miejsce, które wysłuchało godziny narzekań na podrażnienia wywołane goleniem. Następne drzwi zawierały za sobą niby-salon. Dlaczego niby? Bo zasadniczo to coś miało być salonem, jednak w praktyce zostało pokojem gościnnym - praktycznie cały czas pustym. Ale też "asem w rękawie", jakby ktoś koniecznie pragnął złożyć gospodarzowi odwiedziny: komoda z nieznaną zawartością, spore okno wpuszczające do środka dość światła, by cały pokój był oświetlony, dwie kanapy, stolik z dwoma fotelami. Telewizora nie posiadał, gdyż uważał go za zbędny; pokusił się za to o odtwarzacz audio i kolekcję przeróżnych płyt. Pod tym względem był bardzo nowoczesny, iście zapalony meloman.
Pierwsze drzwi po lewej prowadziły do miejsca, które było zarazem kuchnią, jak i jadalnią. Oprócz wszelkich akcesoriów typu lodówka, kuchenka, zamrażarka, szafki wypełnione tym i owym (...) znajdowała się tu ława i kilka krzeseł. Jednak było to miejsca rzadko odwiedzane, gdyż gospodarz zwykł się pożywiać poza domem.
Ostatnim z pomieszczeń była sypialnia Charlesa. Oprócz łóżka (twardego niczym prycza swoją drogą; spartańskie warunki to to, co lubił najbardziej), stolika nocnego i kilku tym podobnych rzeczy było tu coś na wzór biura i centrum organizacyjnego. Na ścianie wisiała przybita tablica korkowa, do której przyczepione były wszelakie wycinki z gazem, z tekstem to tu podkreślonym, to tam zdjęciem wziętym w kółeczko. Biurko podobnie nie było zbyt schludne: walało się po nim dosłownie wszystko, od bagnetu, przez łuski amunicji pistoletowej, po jakieś książki. Książki! Właśnie, w kącie pokoju stał regał wręcz uginający się od wszelkiej literatury.
Tak wyglądało skromne i niewielkie mieszkanie Charlesa Nerevana.